lip 05 2020

14 godzin temu


Komentarze: 1

Koniec słów. Już ich nie ma. Żadnych więcej. Nic nie jest w stanie oddać tego porażającego czegoś, co jest niczym. Pustka. Przestrzenna, wielowymiarowa nicość, maź jakaś jebana, nienawistna, pełna strasznych drgań, pierdnięć i unicestwień bezbronnych. Pulsuje to wszystko, wydając od czasu do czasu jakiś pisk lub plusk. Trudno to nawet określić. Po co zresztą?

 

Może ktoś znajdzie się w takim czymś, może tam był... Jest takie coś, co jest niczym, a wszystko poza tym bez zmian i się toczy. Do końca, do terminalnego orzeczenia i opisu technika sekcyjnego. Do dachu lub ostatniego zimnego węża powietrza wypuszczonego z ust.

 

Straciłem przyjaciela. Straciłem bliskość i radość. Straciłem jedyne połączenie z optymizmem i nadzieją. Było pewne, że tak się stanie, bo historia życia, to jednocześnie historia strat. I histeryczne poszukiwanie metod, by tego nie widzieć lub o tym zapomnieć. Wszyscy, których kochałem, odeszli. Im bardziej kogoś kochałem, tym bardziej i tym szybciej odchodził. Normalna rzecz, normalna rzecz. C'est la vie. Dolce vita. Kurwa.

 

Żadnej poezji, żadnych kolorów, żadnych zapachów wzmagających apetyt. Wszystko przepadło i poszło sobie precz, bo jestem nie taki. Zawsze nie taki. Za różowy, za czarny, za szary, za krnąbrny, za niski, za gruby, za szpakowaty, za bardzo, za mało, za za... Nie taki. Gdybym był taki jak trzeba, nie byłbym teraz w tym niczym. Byłbym tam, pod ceglanym murem, obok metra pięćdziesięciu szęsciu centymetrów, zwieńczonego twarzą z dołeczkami w policzkach, które niekiedy są widoczne jeszcze bardziej. Ale jestem nie taki, więc zdjęcie pod murem zrobił ktoś inny, a uśmiechnięte oczy nad dołeczkami w policzkach mówią, że ktoś jest taki jak trzeba. O to chodziło. Tak właśnie powinno być. Gdy kochasz - cokolwiek to znaczy - chcesz radości, uśmiechu i szczęścia dla swojej miłości. Problem jednak w tym, że chcesz też czegoś dla siebie. Bardzo chcesz. A ja chcę jeszcze bardziej. Ale nie dostanę nic. Już nic nigdy więcej.

 

Jest tyle rodzajów upadku, tak ich wiele. Nigdy nie przypuszczałem, że można ich doświadczać jednocześnie. Echo tylko powtarza te głuche uderzenia o ziemię. Ale to tylko ciało, a ono i tak się zużywa, a jeszcze mu się w tym pomaga dosadnie. To tylko ciało dudni. Tam w środku niewiele się dzieje. Tam już jest to nic, które wlazło z zewnątrz. Jak je wpuściłem, co przyspieszyło i ułatwiło osmozę? Jak to się stało, że przestałem być nicościoodporny i ciemnościoimpregnowany? Maluchu... 

 

Zdania powinny znaczyć, by zostać zapamiętane. Choć na chwilę. Powinny mieć treść, jakiś paradoks, coś nieoczywistego, zamysł lub ideę. Ale wszystko to było i tylko się powtarza. Nie u mnie, bo brak talentu robi swoje. Gdzie indziej się powtarza. Ja tylko straciłem najjaśniejszy punkt tej pieczary. Nic już nie widzę i nie pojmuję, jak mogło do tego dojść, że najlepsze, najpiękniejsze, najbliższe, najsubtelniejsze, najcudowniej pachnące, najcieplejsze, najodskonalsze, najbardziej bliskie... odeszło, zniknęło, przepadło. Nie ma nic. I nie mogę uwierzyć, że kiedyś w ogóle było, tak przeraża to puste miejsce po wszystkim.  

 

Musi tak być. Zrozum, niewidzialny przyjacielu, że to konieczne. Ten bełkot, ta nieliterackość, spazm, rozchełstanie. To naturalna kolej rzeczy w drodze do upadku i być może kolejnego podniesienia. Jeśli jednak istnieje większy bezsens i ktoś go czuje, nie ma prawa żyć. Albo po raz kolejny jestem po prostu egzaltowaną cipą, której wydaje się, że patrzy na koniec świata. Wszechświata. 

 

Moja banalność mnie zawstydza. To, co czuję, czuję bardzo, ale nie jestem w stanie nazwać tego uczucia. Jestem pusty w środku, a grzechoczą we mnie wspomnienia. Nie dają spokoju. Drobiazgi, wydawać by się mogło, że to takie nic w ciągu trwania życia. Chwytaj je i zbieraj, wciągaj jak narkotyk, chowaj za pazuchę i do kieszeni, bo gdy nastanie koniec, nie uwierzysz, że mogło być tak pięknie.

 

Straciłem boga. Najpierw metafizycznego, a teraz tego ważniejszego.

 

Nie widzę żadnego sensu w trwaniu, ale nie mogę zrobić nic przeciw niemu, bo nie pozwala mi na to odpowiedzialność, która pobudza do torsji. Muszę leżeć na tej kupie śmieci i czekać, aż przyjdzie moja kolej na utylizację.

 

Chciałbym, aby mi odrąbano ręce, skoro nie mogę dotknąć piękna.

 

To nie jest depresja. To jest studium straty. U kogoś, kto nigdy nie miał specjalnie dużo mocy, by trwać. Teraz nie ma to już żadnego znaczenia. I gdybym miał poczucie humoru, uznałbym ten fakt za komiczny. 

 

Wszystko straciło znaczenie. Mogę wstać, zapalić, pójść w prawo lub w lewo, położyć się lub spróbować pomodlić, wypić alkohol albo szklankę wody. Wszystko to nadal mogę, ale jest to bez znaczenia. Przepraszam atrofików, poudarowców, osoby z porażeniem i niedowładami. Chciałbym Wam to oddać, bo i tak pozostaję w bezruchu, choć wektorowo się przemieszczam. 

 

Wszystko to wiedziałem przed czasem, przed dokonaniem się. Bałem się tego tak bardzo, że kłamałem, aby zmylić nieuniknione. Naiwny, głupi dzieciak. Nie wiedział, jak wielki cień pozostawia po sobie małe ciało, które znika.

 

Koniec słów.

tattwamasi   
Nazywam się A
08 lipca 2020, 14:07
"Mogę wstać, zapalić, pójść w prawo lub w lewo, położyć się lub spróbować pomodlić, wypić alkohol albo szklankę wody." Może jednak warto dalej to wszystko robić, niezależnie czy widzimy w tym sens czy nie? Też nie widzę sensu w większości rzeczy, które robię... Ale w niego wierzę. Wierzę, że jest. Chcę wierzyć - bo wiara to tak naprawdę kwestia decyzji...

Dodaj komentarz