cze 26 2020

Czerń


Komentarze: 0

Ciemność zupełna. Już nie tiulowa czy zamszowa, jak ta na początku. Teraz już gęsta, skórzasta, głęboka. Bez gładkości, pozbawiona aksamitności niepokoju. Ciężka, przygniatająca, wilgotna, zimna. Całkowita. Ciemność zmieniła się w czerń. Gdzie jesteś, światło? Gdzie się podziałyście, dobre wspomnienia? Gdzie jesteś, tato, i wy, którzy powtarzaliście, że mnie kochacie i nigdy mnie nie opuścicie? Gdzie Ty jesteś? W czyjej łazience myjesz zęby, tworząc higieniczny wzorzec z Sevres, pod jakim łóżkiem leży zmięty kwiat Twojej bielizny. Gdzie podział się zgiełk, dokąd udały się dźwięki. Dlaczego w tej czerni jest tylko miejsce na nią samą.

 

A w samym środku tego coś, co było mną. Przerażone, porzucone, zniekształcone, nie mogące się zwinąć w embrionalny precel, tak mocno objęte zwalistym cielskiem pozbawionej przezroczystości galarety. Już nie rusza się to ja-nie-ja wcale. Z zygzakowatego, niewidzialnego, ale wyczuwalnego pęknięcia, wąskiego i ostrego jak gardło przed tracheotomią, wydobywa się mocą swych ośmiu ramion tłusty, kosmaty pająk. Wyciska się jak nabrzmiały czyrak, który wystrzeli w przestrzeń. Słyszę szeleszczący odwłok, ocierający się o ranty gęstej ciemności. Czerń to jego matka, z której się wykluł i którą się żywił, aby wreszcie stać się tym, czym jest teraz. Teraz pożywia się sam. Już jest. Zwleka jednak, nie podchodzi od razu. Bada mnie, muska pierwszym z odnóży, potem kolejnymi, cofa się. Zastyga. Czerń jest pełna jego miriad oczu, robi się od nich obła, przylepia się do mnie bąblami coraz pełniejszej, tracącej z czasem nawet mikroskopijny dystans obecności. Przerażenie ustępuje pogodzeniu się z faktami, których nie widać. Tak miało być. Nie było żadnego wyboru, nie istniało inne rozstrzygnięcie. Wszystko wyryto przed czasem, jak jakąś magiczną inskrypcję, którą schowano u nasady potylicy, pod wspinającymi się w górę włosami. Czekała, by teraz się odsłonić i ukazać, zdradzając zapis starożytnego języka, który znał tylko on. Zgoda jest całkowita, walka bezcelowa. To jest pradawna moc, na którą nie działają zaklęcia ani modlitwy. Tak długo kapała na nie nieodwołalność, że w końcu zupełnie je zneutralizowała. Tak bardzo i tak dawno, że można założyć, że nigdy ich nie było. To jest ostateczność. Nic się nie czuje, gdy sprawne odnóża turlają tkanką, owijając nicią, która zmienia indywidualny kiedyś kształt w czarny kokon. Teraz już tylko czekanie, aż zawartość odrobinę skruszeje. Wtedy z lekkim pyknięciem przebije się przez pergamin skóry i zassie stężałą substancję. Czarnym gęstym cielskiem zatrzęsie spazm, a na odwłoku wykwitną lepkie kropelki ekscytacji, podczas gdy zasysana maź, wyłącznie dzięki prawom fizyki, obróci niewidoczne oczy białkami do zewnątrz.

 

Nie będzie wspomnienia życia. Nie zaszczeka pies, nie padnie głośne i gwałtowne „cześć”, rozkruszające ciszę i wypełniające przestrzeń odrzuceniem. Żadnych odczuć więcej. Żadnego snu. Żadnych łez. Nic. Koniec.  

tattwamasi   
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz