kwi 23 2020

Smutna Przyjaciółka


Komentarze: 2

Tak ją nazwałem – Smutna Przyjaciółka. Młodsza siostra tej ostatecznej, czyli Smukłej Przyjaciółki, która przyjdzie kiedyś po każde istnienie. Nieodwołalnie. I choć starsza siostra bywa poważną siłą napędową dla działania młodszej, nie to teraz będzie przedmiotem opowieści.

 

Dlaczego „Smutna Przyjaciółka”? Najkrócej pisząc, dlatego że jest naprawdę smutna. Przynosi smutek, pielęgnuje go, mnoży, aż w pewnym momencie orientujesz się, że nie ma w tobie nic innego, a tylko i wyłącznie coś ciemnego, zamykającego, przygnębiającego. Składowymi smutku są wszystkie negatywne odczucia, które można sobie wyobrazić, ale to nie koniec. Im dłużej trwa stan samotnego przyjmowania tego, co przybija, tym większa pewność, że pojawią się również takie odsłony i sprawności repertuaru smutku, o których istnieniu nie miało się pojęcia. Zaczyna się od pytania: czy ze mną aby wszystko jest w porządku? I od natychmiastowego stwierdzenia, że nie jest. Ale co jest ze mną nie w porządku w takim razie? – brzmi kolejne pytanie. I równie błyskawicznie pada odpowiedź: nie znam się na tym, ale wiem na pewno, że coś jest nie tak. Przychodzi więc czas na pytanie dość rozpaczliwe z logicznego punktu widzenia: ale... dlaczego? I tym razem odpowiedź wydobywa się po sporym namyśle: bo, choć nie wiem, kiedy to nastąpiło i w którym momencie się zaczęło, czuję się gorszy od innych, niezdolny do radości i uśmiechu, pozbawiony motywacji do działania i jednocześnie wypełniony przekonaniem, że ewentualna próba wyjścia z impasu z pewnością zakończy się katastrofą i pogorszeniem aktualnej sytuacji. Ta pogarsza się jednak także na skutek niedziałania, bo zaniechania na wszystkich polach stają się przyczyną formułowania kolejnych zarzutów pod swoim adresem: o tchórzostwo, niemoralność, perfidię, zakłamanie, inercję, bezradność, brak umiejętności, talentu, możliwości, co w konsekwencji nie daje nawet cienia szansy, już nie na powodzenie, bo to przecież wiadomo, że jest niemożliwe, ale w ogóle na jakikolwiek, najmniejszy choćby ruch. Pojawia się poczucie głębokiego braku nadziei na zmianę stanu rzeczy, po czym zaczyna swe niepodzielne panowanie permanentna rzeczywistość bez nadziei. A gdy zacznie panować, już tylko rośnie w siłę. Zapada zupełny bezruch, bo wydaje się najbezpieczniejszym zachowaniem wobec przeważających sił, które stanęły naprzeciwko, wokół i w środku. Wszędzie. Zaczyna się osuwanie w gęste i ciemne nic, w którym ruch jest już niemożliwy.

 

Ruch zawsze oznacza przemieszczenie się, zmianę pozycji, niesie ze sobą inną perspektywę poznawczą, nową potencjalność, przede wszystkim jednak doprowadza do zmiany otoczenia. I to otoczenie trzeba będzie poznawać od podstaw, uczyć się go, przy okazji na pewno popełniając te same błędy, które popełniło się poprzednio, albo zupełnie nowe, kto wie, czy nie o wiele bardziej spektakularne. Dlatego trzeba zachować bezruch i stać. Jak drzewo, które będzie obrastać w kolejne słoje, piętrzyć się ku słońcu i umacniać system korzeniowy. Aż trafi je piorun, uschnie albo zostanie ścięte. Tak właśnie trzeba pięknie w bezruchu stać! Tyle że człowiek nie stanie się drzewem, choćby bardzo tego pragnął. Nie będzie nim nie tylko dlatego, że ma mniej czasu, jeśli chodzi o trwanie. Człowiek nie potrafi tak wiernie i ostatecznie stać, nie wytwarza tlenu, nie daje schronienia ptakom i nie szeleści liśćmi na wietrze. Nie chlorofiluje, nie podlega procesom wegetatywnym dotyczącym roślin, nie ma kory, łyka, miąższu. Nie da się ukryć, człowiek nie będzie drzewem, tak jak nie będzie wodą, kamieniem, górą czy wiatrem. Dlatego bezruch, szczególnie będący konsekwencją połączenia dwóch elementów – konieczności i lęku, nie jest naturalnym stanem ludzkiego istnienia. Ale po długotrwałym obcowaniu ze Smutną Przyjaciółką staje się jedynym możliwym efektem tej zażyłości. Ze wszystkimi konsekwencjami, o których dalej będzie już mniej ogólnie, a bardziej szczegółowo, bo w kontekście indywidualnym.

 

No to już wiadomo, dlaczego „Smutna”, ale dlaczego „Przyjaciółka”? Bo gdy już raz się pojawiła, okazała się tak wierna, że nie odstąpiła mnie na krok. Ani na moment. Jest ze mną od trzydziestu lat, jeśli nie dłużej, ale dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że całkowicie przejęła nade mną kontrolę. To ona decyduje o tym, jak żyję. I dotarło do mnie, że nie można tego nazwać życiem.

23 kwietnia 2020, 14:51
Ta świadomość jest przygnębiająca. Aby była inna, trzeba dopuścić do siebie istnienie alternatywy dla „przygnębiająca”, a to jest skrajnie trudne, jeśli nie niemożliwe. Perspektywa „pozytywna”, choć pożądana, nie mieści się w potencjalności. Po prostu. Paradoksalnie, właśnie z tego powodu każde słowo pocieszenia czy nadziei, każda sugestia o lepszej przyszłości, stają się wzmocnieniem negatywnych myśli. Nie widzi się ani możliwości, ani sensu wyjścia z sytuacji, ponieważ świadczyłaby ona o urojeniu, dotyczącym realnego i autentycznego bólu, na dodatek byłaby kolejną niekonsekwencją. Z jakiegoś bowiem powodu człowiek się w tym znalazł. Z jakiego? Bo jest zły, najgorszy, choć to brzmi już mało skromnie, a więc też może stanowić kolejny zarzut. I wreszcie: „(...) czy każdy (...) wykonywany ruch można uznać za naturę ludzką?”. Nie każdy, ale ten wynikający z woli - tak. Człowiek-drzewo nie chce jej mieć i nie ma.
Nazywam się A
23 kwietnia 2020, 11:45
"Nie da się ukryć, człowiek nie będzie drzewem, tak jak nie będzie wodą, kamieniem, górą czy wiatrem. Dlatego bezruch, szczególnie będący konsekwencją połączenia dwóch elementów – konieczności i lęku, nie jest naturalnym stanem ludzkiego istnienia." - sama świadomość tego to już wiele! Ale czy każdy (w sensie dowolny) wykonywany ruch można uznać za naturę ludzką? Mam wątpliwości...

Dodaj komentarz