Archiwum 22 kwietnia 2020


kwi 22 2020 Wybór - ki - nafaso
Komentarze (4)

Istnienia faktów nie da się podważyć, choć niekiedy bardzo by się tego pragnęło. Pojawiają się, wywołując konsekwencje, na które też często nie mamy żadnego wpływu. Człowiek jest bezbronny wobec faktów, więc aby móc funkcjonować, posługuje się ich interpretacją. W interpretacji biorą udział różne narzędzia, zależnie od siły faktu, z którym trzeba się zmierzyć. Niektóre są neutralne, choć mogą tę neutralność tracić na rzecz dominującej perspektywy w człowieku. I tak świt może być jedynie ledwo odnotowywanym stwierdzeniem, że jak co dzień słońce wstaje na wschodzie. Przykład faktu neutralnego. Inaczej jest, gdy świt nastaje po nocy pełnej rozpaczy, lęku, płaczu, bezradności albo na przykład strachu przed wynikami badań (kogoś bliskiego lub własnych), co do których istnieje obawa, że będą złe. W takim przypadku najczęściej świt niesie ukojenie, bo noc symbolizuje jednak tajemnicę, samotność i niejasność, nawet dosłownie, podczas gdy świt niesie ze sobą pierwotnie wyczuwaną naturalną moc odrodzenia, początku czy wręcz zmartwychwstania. Można też myśleć w ciągu nocy, że świt nie nadejdzie, albo symbolicznie odnosząc się do takiego przedstawienia braku nadziei na coś dobrego i pozytywnego, albo dosłownie, zakładając, i przez całą noc tkwiąc w przeświadczeniu, że tym razem coś powstrzyma Słońce i w osiem minut jasność nie dotrze do Ziemi. I dzień nie wstanie. Na nic są dowody, że do tej pory coś takiego nie nastąpiło, a najbliższa nam gwiazda ma się całkiem nieźle, a w każdym razie na poziomie naszej wiedzy tak to wygląda. Gdyby wiedza jednak była inna i wiedzieliśmy, że niebawem cały Układ Słoneczny zostanie wchłonięty przez Żółtego Olbrzyma albo wessany przez innego Czerwonego Karła, nadal pojawiają się kolejne odnogi. Po pierwsze, „niebawem” w astronomii oznacza najmniej miliony lat, po drugie; zjawiska fizyczne są jednak skończone, czyli Słońce kiedyś przestanie świecić i jest to całkowicie pewne (dlaczego nie dzisiejszej nocy albo w ciągu dnia?); po trzecie, to, że coś jest mało prawdopodobne, nie oznacza, że jest niemożliwe; i po czwarte wreszcie, niemyślenie o takich sprawach ma na celu u większości zachowanie względnie dobrego samopoczucia i „zdrowia psychicznego”, ponieważ ciągłe rozmyślanie o potencjalnych hekatombach, możliwych bądź niemożliwych katastrofach, zastanawianie się nad wszelkimi aspektami przemijania, wszystkimi formami ewentualnych dramatów, śmierci, upadku i bólu – to nie jest ani instynktowna, ani w najmniejszym nawet stopniu zachowawcza forma ludzkiej aktywności, która ma służyć przetrwaniu i życiu. To jest pozbawianie siebie życia, całej radości, którą może ono ze sobą przynosić, dopóki trwa. I nieważne jest w tym momencie, że egzystencja nie przynosi tylko doznań pozytywnych, nieistotne jest to, że doświadczenie istnienia składa się z elementów jasnych i ciemnych. Znikome znaczenie ma nawet struktura wrażliwości czy nadwrażliwości człowieka, który odbiera tak świat. Istotne jest jedno: tak się dzieje. Z niektórymi tak się dzieje. Tak dzieje się ze mną. Mało tego, jest tak, od kiedy pamiętam... Dlaczego?! Czy to był wybór? A jeśli tak, to z jakiego powodu nie umiem go zmienić, dokonując wyboru kolejnego, a po wszystkich tych latach doskonale wiedząc, że konsekwencją obranej niegdyś drogi jest całkowite, nieodwołalne zniszczenie. Tak, końcowe zniszczenie dotyczy wszystkich, ale czy nie można by na trasie do niego, choć przez moment poczuć, że jestem po prostu w drodze? Że mijam, spotykam, zmysłuję... Czy to mogłoby nie boleć, nie przerażać, nie blokować, nie otumaniać, nie unieszczęśliwiać, nie wywracać codziennie do góry nogami i tak steranych życiem bebechów? A jeśli nie mogłoby, to czy to naprawdę był mój wybór, aby tak właśnie wyruszyć w świat, targając coraz większy ciężar na tych naprędce dorabianych protezach, po kolei wysiadających elementów ciała fizycznego i metafizycznego?

 

Jeśli był to wybór, jestem samobójcą.

Jeśli był to wybór, chcę wiedzieć, co powodowało, że spośród wielu alternatyw istnienia, ja wybrałem właśnie tę? Dlaczego jej nie porzucam, skoro mnie zabija? Skoro nawet ja wiem ("nawet ja", bo niosę pewność że nie wiem nic, niczego nie rozumiem i jestem niczym), że tego nie byłby w stanie udźwignąć nikt. NIKT.

 

Jeśli był to wybór, to skąd się wziął i w jaki sposób go dokonałem?

Jeśli nie jest to konsekwencja wyboru, to CO to jest?

 

I z tym spróbuję stanąć naprzeciwko, bo nikt nie zasługuje na takie cierpienie.